PPW za granicą - Wrocław

W ramach cyklu „PPW za granicą” prezentujemy wywiad z naszą byłą członkinią, Agnieszką Krajna. Jej przygoda z Niderlandami zaczęła się od oferty pracy, jaką jej mąż otrzymał przez LinkedIn. Nie planowali wyjeżdżać z Polski, ale oferta pracy w Amsterdamie była zbyt kusząca, by się jej oprzeć. W duchu przygody i poznawania świata Agnieszka zdecydowała się na wyjazd wraz z rodziną do Niderlandów. Mieli wyjechać tylko na 7 miesięcy, ale zostali 3 lata. Agnieszka obecnie znowu mieszka w Polsce i pracuje jako Software Tester. Jak ocenia swój pobyt w Niderlandach? Za czym tęskni, jak wspomina swój czas w Stowarzyszeniu? Zapraszamy do lektury!

PPW: Jak trafiliście z rodziną do Niderlandów?

AK: Jak to się zwykle w życiu dzieje – przez przypadek. Sami nie planowaliśmy wyjazdu, nadarzyła się okazja i ją wykorzystaliśmy. Mąż dostał propozycję pracy na LinkedIn, zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Po wstępnej rozmowie, szybko okazało się, że pracodawca chce spotkać się z Pawłem osobiście. Pomyślałam sobie, niech leci, Amsterdam to ciekawe miasto, przy okazji wiele zwiedzi. Z tego wyjazdu mąż wrócił z informacją, że chcą go zatrudnić. I to właśnie był moment, kiedy zaczęliśmy się na poważnie zastanawiać nad wyjazdem. Dopiero co urodziła nam się córeczka, Amelia, a starsza córka Natalia zaczęła przygodę w przedszkolu; nie jest łatwo podjąć decyzję o emigracji z dwójką dzieci. Uwielbiam podróżować, poznawać ludzi i różne kultury, więc zdecydowałam, że na te 7 miesięcy możemy jechać – akurat do końca urlopu macierzyńskiego. Zobaczymy, jak się mieszka w Niderlandach, kto wie, może zostaniemy na dłużej. Z takim nastawieniem spakowaliśmy się i pojechaliśmy.

PPW: Jak oceniasz swoje pierwsze chwile w Niderlandach?

AK: Ach, pierwsze chwile nie były proste. Firma męża wynajęła mieszkanie na pierwszy miesiąc pobytu. Mieszkanie było bardzo ładne, w pięknej kamienicy, położone w fajnej dzielnicy, bo na de Pijp, ale niestety na ostatnim piętrze… Zupełnie nie byłam przygotowana do wędrówki z dwójką małych dzieci na poddasze po bardzo wąskiej klatce schodowej, na której nie było miejsca, żeby zostawić wózek. Znoszenie go codziennie z ostatniego piętra też nie wchodziło w grę. Ostatecznie stelaż wózka przypięłam do stojaka na rowery przed budynkiem i z jednym dzieckiem w nosidełku, a drugim trzymanym za rękę, schodziłam po tych niezwykle stromych schodach. Wyjście na spacer to była cała wyprawa (śmiech). Jakby tego było mało, przyjechaliśmy we wrześniu, więc sporo padało.

Mieszkając na de Pijp zrozumiałam miłość mieszkańców Amsterdamu do kotów. Otóż, jest ich tam tyle, bo i myszy ogrom, niestety również w naszym mieszkaniu. Na szczęście szybko wynajęliśmy domek w Diemen – bez myszy, wysokich schodów i blisko metra. I byłoby pięknie, gdyby nie awaria rury z wodą, o której dowiedzieliśmy się, jak już z naszych rur wylała się ilość wody objętości połowy basenu olimpijskiego! Jak to możliwe? Otóż, rura ta została zamontowana samowolnie pod podłogą przez poprzedniego najemcę, prowadziła do ogródka – bardzo nieprofesjonalny montaż. Gdy przyszedł mróz rozsadziło rurę i woda lała się strumieniem pod budynkiem, prosto do gruntu. My myśleliśmy, że ten szum to dźwięk starego pieca (śmiech). Gdyby nie sąsiad, który przyszedł zwrócić nam uwagę, że przeszkadza mu hałas, to nie wiem, kiedy udałoby nam się zauważyć tę awarię. Jak policzyliśmy, ile ten wyciek może nas kosztować, to mało nie osiwieliśmy. Na szczęście udało nam się wywalczyć zwolnienie z tych kosztów, nie było to jednak takie łatwe.

Nasze pierwsze chwile w Niderlandach nie były więc usłane różami. Jednak wśród tych zawirowań znalazło się miejsce na liczne wyjazdy, najpierw zwiedzanie Amsterdamu, potem okolicy miasta i w końcu reszty kraju. Zauroczyły nas magiczne zakamarki Amsterdamu, zwłaszcza w dzielnicach Jordan i de Pijp, malownicze pola tulipanów czy krajobrazy z wiatrakami w tle. Spodobało się nam również zupełnie inne podejście do wychowania dzieci i życia w ogóle, np. kinderboerderij [nl. Mini-zoo dla dzieci] w każdej dzielnicy. Obserwując holenderski styl wychowania, zyskaliśmy sporo luzu, a dzieci wolność i przestrzeń do rozwoju i eksperymentów – to naprawdę niezwykła wartość.

PPW: Co stanowiło dla Ciebie największe wyzwanie w życiu w Niderlandach? Za czym tęsknisz?

AK: Największym wyzwaniem było to, co jest jednocześnie atrakcyjne i pociągające – czyli inna kultura, inne podejście do życia, sposób budowania relacji międzyludzkich. Z jednej strony bardzo cenię Holendrów za ich podejście do wychowania dzieci, za ten luz i swobodę w kontraście do polskich umęczonych rodziców, którzy często zamiast bawić się z dzieckiem, to raz go pilnują i grożą palcem, a innym razem wyręczają we wszystkim, narzekając przy tym, że ich latorośle nie są samodzielne!  Z drugiej, często odwiedzając holenderski dom, trzeba przyjść z własnym prowiantem (śmiech). Podoba mi się również holenderskie podejście do pracy, gdzie każdy rzeczywiście może wyrazić swoją opinię, a nie tylko przytakiwać szefowi, który ma zawsze rację, a work-life balace nie jest tylko pustym frazesem.

Przyznam, że tęskniłam za rodziną i znajomymi, którzy zostali w Polsce. Jednocześnie w Niderlandach nawiązałam wiele fascynujących znajomości z ludźmi pochodzących z różnych krajów, a przede wszystkim poznałam niesamowite i inspirujące kobiety ze Stowarzyszenia!

PPW: Czy ktoś z Waszej rodziny nauczył się holenderskiego?

AK: Od przyjazdu do Niderlandów mieliśmy w głowie myśl, że to wyjazd tylko na chwilę. Tutaj wszyscy dobrze mówią po angielsku, więc nie było konieczności uczyć się  holenderskiego. Naturalnie, nasza starsza córka chodząc do szkoły nauczyła się języka, młodsza nie miała tej okazji. Razem z mężem uczyliśmy się holenderskiego nieco na własną rękę, dużo więc rozumiemy, ale do swobody w konwersacji jest jeszcze daleko.

PPW: Co skłoniło Was do powrotu do Polski?

AK: Przede wszystkim tęsknota za rodziną, przyjaciółmi, polską spontanicznością i polską kuchnią (śmiech). W mojej ocenie, w Polsce jestem w stanie zapewnić dzieciom lepszą edukację. W Niderlandach bardzo ciężko było mi uzyskać informację odnośnie  tego, która szkoła daje lepsze możliwości, jak i w czym mogę lub muszę dzieciom pomóc. Kiedy pytałam nauczycieli o opinię, to według nich zawsze wszystko było w porządku. Tymczasem Natalia, starsza córka, miała trudności logopedyczne. Znalezienie, kogoś, kto nam pomoże skorygować wady wymowy nie było proste. W momencie, gdy już kogoś udało nam się znaleźć, to musiałam motywować tę osobę do pracy. Często słyszałam, że „więcej nie da się zrobić”.

W Polsce natomiast spotkałam się z lepszym przepływem ważnych informacji między rodzicami oraz nauczycielami. Pani logopeda zrobiła ogromną robotę, Natalia mówi wyraźnie, a ja nikogo nie musiałam motywować do pracy.

PPW: Jak trafiłaś do Stowarzyszenia?

AK: Do PPW trafiłam przez przypadek. Na corocznym pikniku szkolnym poznałam Julitę Davies – jedną z założycielek PPW, wspaniałą kobietę. Nasze córki chodziły do tej samej szkoły. W krótkiej rozmowie Julita opowiedziała mi o PPW i zaprosiła na spotkanie, które akurat tym razem miało się odbyć w Diemen. Pamiętam, że spotkanie to zostało poświęcone tematyce wypalenia zawodowego. Bardzo chciałam poznać te ambitne Polki, o których usłyszałam, tematyka była interesująca, a w dodatku nie musiałam nigdzie jechać. Udałam się więc na spotkanie, spodobało mi się i już zostałam. 

PPW: Czy pełniłaś aktywne funkcje w Stowarzyszeniu?

AK: Działalność Stowarzyszenia bardzo mi się podobała i chciałam aktywnie uczestniczyć w jego inicjatywach i rozwoju. W PPW wspierałam pracę działu Media i PR, kierowanym wówczas przez Monikę Krzepczak, która była też Prezeską Stowarzyszenia. Cieszę się, że miałam okazję z nią blisko współpracować. Pomagałam zarządzać stroną internetową Stowarzyszenia, zajmowałam się promocją wydarzeń i mówców w mediach społecznościowych oraz na naszej stronie internetowej, promowałam również inicjatywy członkiń PPW, a także projekty zewnętrzne wspierane przez Stowarzyszenie.

PPW: Jak wspominasz swój czas w Stowarzyszeniu? Co dało Ci członkostwo w Polish Professional Women?

AK: Czas w Stowarzyszeniu wspominam bardzo pozytywnie. Poznałam wspaniałe, mądre i inspirujące kobiety, uczestniczyłam w wielu ciekawych spotkaniach i warsztatach. Tęsknię za tą działalnością, tą niesamowitą energią i siłą. GIRL POWER&SISTERHOOD! Cały czas śledzę aktywność Stowarzyszenia i mocno kibicuję wszystkim przedsięwzięciom, w które PPW się angażuje. Trzymajcie tak dalej, dziewczyny!

 

Dziękujemy Agnieszce za poświęcony nam czas. Zapraszamy do zapoznania się z innymi wywiadami z serii “PPW za granicą”

 

W imieniu Stowarzyszenia wywiad przeprowadziła Kinga Wójcicka-Świderska.

Edycja: Monika Mączka.