"Tak! Teraz w końcu będę mieć czas na zrobienie wszystkiego, co chciałam zrobić od lat! ”, to były moje pierwsze słowa po usłyszeniu w marcu o nakazie dystansu społecznego. Nie wiedziałam, że moja psychika w izolacji ma na mnie inne plany.
Powiedzieć, że „zwolniłam” byłoby niedopowiedzeniem. Mój perfekcjonizm i lęk przed porażką grały mi na nosie podczas pierwszych kilku tygodni kwarantanny. Naprawdę chciałam mądrze wykorzystać ten czas, ale sparaliżowało mnie poczucie niepewności.
Przez około dwa miesiące nie byłam w stanie zrobić nic poza podstawowymi, codziennymi zadaniami.
Po wyjściu ze stanu hibernacji teraz widzę, że wiele się nauczyłam o sobie i chętnie podzielę się tymi lekcjami – może w niektórych z nich rozpoznasz siebie?
Pułapki kursów online
Oczywiście, wzbogacaj swoje CV, ucz się kodowania, naucz się rysować … Pamiętaj jednak, że łatwo jest wpaść w spiralę niekończących się kursów internetowych, zwłaszcza jeśli możesz je robić z kanapy. Kiedy nie musisz jeździć raz w tygodniu w inne miejsce, spotykać się z innymi ludźmi i rozmawiać z nauczycielem, łatwo nie docenić energii potrzebnej do przyswajania nowych informacji.
Przekonałam się, że mój idealny czas, przeznaczany codziennie na naukę online, to około 20 minut, najlepiej rano. W ten sposób mogę wykorzystać tę wiedzę w ciągu dnia, gdy lekcja jest gdzieś z tyłu mojej głowy. I owszem, obejmuje to też książki (audio) na tematy samodoskonalenia się lub biznesu. Nie wydaje się, że to dużo czasu, ale po kilku tygodniach ta praktyka wchodzi w krew, nie powodując zbyt dużego przytłoczenia.
Kiedy zaczęła się kwarantanna, natychmiast weszłam na stronę Coursera.com, aby zapisać się na kurs zaawansowanej gramatyki angielskiej. Po skończeniu poczułam dumę i ulgę, że skończyłam, więc natychmiast pomyślałam: „Jaki kolejny kurs mogę teraz zacząć?”.
Ale potem zatrzymałam się i zadałam sobie pytanie:
„Czy to doświadczenie naprawdę zmieniło moje życie? Czy to mnie uszczęśliwiło? Czy jestem teraz o wiele bardziej wykwalifikowana niż kiedyś?”
Odpowiedź była przecząca. Od tego czasu bardziej krytycznie podchodzę do zajęć online. Muszą one dobrze pasować do mojej wizji życia i być najwyższej jakości. W przeciwnym razie są tylko zabójcami czasu.
Trening uważności
Przez lata myślałam, że „uważność” to modne powiedzenie wśród ludzi z kręgów samodoskonalenia się. Nie lubiłem tego słowa odkąd uczestniczyłam w warsztatach uważności w pracy. Zmusili nas do *uważnego* dotykania, wąchania i żucia rodzynek … aż mi przechodziły ciarki po plecach.
Ale teraz rozumiem. Na początku robiłam rzeczy głównie po to, aby je załatwić. Potem szybko zdałam sobie sprawę, że to i tak na nic, bo i tak mam dużo wolnego czasu. Nie ma też nikogo w pobliżu, kto zauważyłby moje wysiłki i poklepał mnie po plecach za bycie tak produktywną. Pośpiech nie ma sensu.
Czas zwolnił, a gotowanie nie jest już środkiem do osiągnięcia celu – jest to twórcze, radosne zajęcie, którym teraz w końcu mam czas się cieszyć. Odkryłam na nowo radość powolnego czytania – nie kończę książki i nie wybieram następnej, ale cieszę się bujaniem w obłokach. Nawet zrobienie sobie domowego peelingu kawowego pod prysznicem stało się moim małym świętem.
Mam nadzieję, że nie uznasz mnie za potwora jeśli powiem ci, że kiedyś nawet obcowanie z naturą zwykło mnie denerwować. Teraz myślę, że działo się tak, ponieważ mój niespokojny nastrój nigdy nie był w stanie zrównać się ze spokojnym tempem lasu. Ta rozbieżność między tym, co powinnam czuć, a tym, co naprawdę czułam, wzbudzała we mnie niepokój.
Teraz myśl o chodzeniu po parku sprawia, że wstaję każdego ranka z radością.
Mój przybornik dobrego samopoczucia
Od dawna próbuję rozwijać „dobre nawyki”. Od najmłodszych lat cieszę się jogą, ale przychodzi mi to falami: po miesiącach intensywnych ćwiczeń kilka razy w tygodniu przychodził czas lenistwa. Nie lubiłam też joggingu, i chociaż wiedziałam o kojącym działaniu sportów na świeżym powietrzu, nic nie mogło mnie wyciągnąć na dwór z samego rana.
Ale teraz wszystkie nawyki, które wcześniej wydawały się tak pracochłonne, nagle stały się łatwe do konsekwentnego przestrzegania. Nie dlatego, że wykorzystuję siłę woli, aby je urzeczywistnić, ale dlatego, że używam ich jako narzędzi, aby nie zwariować.
Teraz wiem, że wszystko od chodzenia po lesie, zdrowego odżywiania i spania, po medytację, jogę i olejki eteryczne, to mechanizmy które mamy do wyboru w zależności od nastroju. Problem polegał jednak na tym, że nigdy nie wiedziałam, jaki naprawdę był mój nastrój. Teraz zwolniłam na tyle, by słuchać siebie i wiedzieć, czego potrzebuje moje ciało, umysł i dusza.
***
W dalszym ciągu uczę się siebie i życia w chwili obecnej. Mam nadzieję, że kiedy pandemia się skończy, nie wrócimy do tego samego zgiełku, w którym żyliśmy kiedyś. Życzę sobie i Wam, że pozostanie nam czas na refleksję, samoświadomość, i powolne zaparzanie porannej filiżanki kawy.